środa, 30 maja 2012

Rogalin

Rogalin to miejsce dla mnie święte.
Właśnie tam najczęściej robię zdjęcia.
Zastanawiam się, kiedy mi się znudzi i kiedy jadąc tam kolejny raz stwierdzę, że wszystko już zrobiłem.
A może to jest tak, jak z miłością.
Bycie razem nigdy się nie nudzi i każdy raz jest odkrywaniem siebie nawzajem, na nowo.

Oj... byleby mi żona nie zarzuciła, że ją zdradzam...... :)

dodałem etykietę Rogalin, by każdy kto chce, mógł to miejsce lepiej poznać.



wtorek, 8 maja 2012

Karkonosze


W długi majowy weekend wyjechałem z córkami w Karkonosze.
Przez całą drogę pogoda była do jazdy idealna (chmury, ale sucho).
Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się że zaczęło padać.
A trzeba było jeszcze przypiąć do siebie plecaki i dojść do schroniska.
Tego dnia każdy kto handlował kapokami, płaszczami i foliami przeciwdeszczowymi, zrobił dobry interes :)
My też kupiliśmy trzy worki przeciwdeszczowe po 10 zł każdy, z których jeden zaraz się podarł, drugi przedziurawił statyw, a trzeci założyła najmłodsza Zosia. Nie mam pojęcia, jak to dzieci robią, ale zawsze pod płaszczem jest więcej wody niż leci z nieba. W jej przypadku deszcz padał wybiórczo z góry na dół i z dołu do góry :)

Do schroniska dotarliśmy mokrzy i głodni, każdy zamówił co innego do zjedzenia, po czym ze smakiem spałaszowaliśmy nasze obiady. A deszcz wciąż padał... Pomyślałem, nie targałem ze sobą sprzętu, by leżał bezczynny. Chwyciłem więc statyw i pobiegłem nad pobliski staw. Zlewało się tam piekło z niebem...


Było piekielnie zimno, a niebo zlewało się z ziemią i skałami, stanowiąc swego rodzaju monolit.


Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć, ale zrobiło się ciemno i trzeba było wracać.


Kolejne dwa dni minęły na wyczekiwaniu światła, którego raz było za dużo a raz za mało.
Jedno zdjęcie przykładowe, bardziej środowiskowe niż inne, ale nie umiałem nic więcej zrobić :(
Calutki dzień na nogach z plecakiem i statywem na plecach i jedno zdjęcie:


Potem dopadła nas burza....


zamknięty szlak, lawina, powrót na około w środku nocy.......
zdjęć zero, za to przemokliśmy bardziej niż pierwszego dnia. Nasze stopy przypominały karpatkę :)))
(każdy, kto kiedyś chodził kilka godzin totalnie przemoknięty wie o czym mówię....)
- zdjęć nie mam :)

W ostatni dzień wyjazdu znów niebo zetknęło się z ziemią. Tym razem nie za pomocą deszczu, lecz mgły.
Zeszła po drabinie na ziemię i zapanowała wokół:


Gdzieś zawieszone w niej rosły drzewa....


A im niżej schodziliśmy, było coraz ciemniej i zdawało się, że nieba wokół jest coraz więcej:


Pozostała tylko nadzieja, że gdy wrócimy tu kolejny raz, góry będą czekały i pokażą nam inne swoje oblicze :)