środa, 26 stycznia 2011

Czajniczek, Stany cz. 3

Był z nami od początku. Kupiony pierwszego dnia w Wal-Mart za pięć dolarów, był świadkiem wszystkiego co nas spotkało.
Gdy zapytacie mnie, jak smakowała kawa pod Artists Palette, nie będę potrafił odpowiedzieć.



Ale za to bardzo dobrze pamiętam gwizd naszego czajniczka, oznajmiający że woda już wrze.
To dość irracjonalny dźwięk w tym miejscu. Z resztą towarzyszył nam wszędzie, gdzie byliśmy.


Wszystkie pola namiotowe, plenery zdjęciowe... wodę gotowaliśmy też czasem w bagażniku naszego samochodu. Bywało na pustyni, że to było jedyne miejsce osłonięte od wiatru.


A to zdjęcie zrobił Bronek w Zion.

Czajniczek dojechał z nami do ostatniego motelu. Tam poprosiliśmy piękną młodą Indiankę, by się nim zaopiekowała :)
Uśmiechnęła się tylko, pewnie niewiele rozumiejąc po polsku. Czajniczek zabrała i z wdzięcznością się uśmiechnęła :) - dostała też znaczną część naszego biwakowego ekwipunku.

Podobna historia spotkała naszą łopatę. Podejrzewaliśmy, że ochrona lotniska może nie zechcieć słuchać naszego tłumaczenia, że łopata świetnie nadaje się na bagaż podręczny.Świetnie leży w dłoni i w razie nagłego lądowania na bezludnej wyspie będzie bardziej przydatna niż telefon. Można by jej użyć też jako wiosła....

Na parkingu pod motelem siedział pan w wielkim Fordzie. Przez chwilę nie wiedział o co nam chodzi. Robił zdziwione oczy... Trzech cudzoziemców podchodzi do niego i chce mu dać łopatę....... może pomyślał nawet, że chcemy mu dać łopatą, lub zabrać go nas na pustynię i kogoś zakopać.... przez moment wydawał się nawet wystraszony.....
W końcu jednak przyjął łopatę i dodatkowo jeszcze materac :)

Ale wracając do czajniczka. Była też chwila, kiedy z emocji musiał zadrżeć.Skrzyżowanie czajników.
Tyle jego kumpli powieszonych na drogowskazie..........
Czy nikt nie pomyślał, co w takim miejscu żywy, potrzebny jeszcze ludziom czajnik czuje? :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz