Wszyscy mnie namawiają, bym brał udział w konkursach. Podsyłają linki do nich. A ja jestem uparciuch :)
Bo w sumie, to nawet nie wiem, co ja fotografuję. Ogólnie można powiedzieć, że przyrodę. Ale przecież wartość moich zdjęć jest znikoma. Dla biologa praktycznie żadna. Nie ma w nich pierwiastka środowiskowego, poznawczego ani edukacyjnego.
A konkursy?
W otwartych konkursach zawsze liczą się ludzie.
Niby wszystko, ale tylko pod warunkiem, że wiąże się z tym gatunkiem. Bo czyż jest coś ciekawszego i wspanialszego niż homo sapiens?
Czym są moje zdjęcia drzewek przy reportażach z kolejnych wojen, na których w tak bezpośredni sposób widzimy jak bestialsko jeden homo traktuje drugiego? Albo jak biedne potrafią być małe dzieci homo w pewnym szpitalu na Białorusi albo w afrykańskiej wiosce.
Potem inni homo oglądają takie zdjęcia na wystawach i przeżywają je. Uwrażliwiają się na nieszczęścia drugich homo i szybko wracają do domów, bo już późno i kotlety schabowe stygną.
Moje enty nie potrzebują imion, nie prowadzą wojen, nie leżą w szpitalach, a ich dzieci niezauważone zadeptujemy lub kosimy nieświadomie. Czasem tylko coś powiedzą. Ale żeby to usłyszeć trzeba chcieć słuchać i nie bać się, bo nie zawsze usłyszymy miłe rzeczy...