Cholernie zimna noc.
Mróz.
Nic nie dały podwójne skarpetki, docieplane śpiwory, trening osobowości. Zimno jest czasem bardziej przejmujące od pustego żołądka i pustej głowy…
Ja osobiście z ulgą przyjąłem brzask. I tak nie dało się spać. Na reszcie można wyjść z szafy. Poruszać się. Może w ten sposób rozgrzać.
Nigdy nie sądziłem, że tak trudno jest ubrać zamarznięte na kość kalosze.
Po kilku minutach walki udało się wcisnąć stopy do samego końca :)
Jest i plus. Nagle, z wysiłku zrobiło mi się zupełnie ciepło.
Miejsce na nocleg wybieraliśmy długo. Chodziło o ty, by każdy z nas był zadowolony.
Seba miał nadzieję na stadko saren pasących się wieczorem nieopodal. Zadowoliłby się również napotkanym dzikiem. Ja z Bronkiem wymarzyliśmy sobie lekką mgiełkę, wstającą nad polami. Rzadko rosnące w sitowiu drzewka. Po prostu miejsce – bajka.
Tylko, że rano zwierzęta zmarzły i nie wyszły, a mgłę przewiało…
Rozbudziliśmy nasze nadzieje i znów nic z tego nie wyszło.
Nie! Dlaczego? Po prostu nauczyliśmy się już, że nie zawsze jest tak jak chcemy.
Ciesz się tym, co masz!
Pozostał nam jedyny – rezerwowy temat: kałuże pokryte lodem…
Padłem więc na kolana, w błoto i lód.
Coś tam zrobiłem…
Bronek też zrobił…
No i Seba też :)
Na koniec wsiadłem w łódkę i zawróciłem sprawdzić, czy krajobraz, który pozostawiliśmy za sobą poprzedniego dnia, nie ma dziś dla mnie jakiejś niespodzianki. Turzycowe pola. Zamarznięte i oszronione. Setki kępek turzyc. Każda z nich oblana wodą. Każda z nich samotna. Razem robią wrażenie. Lecz zdjęcia tego nie oddają.
Po zdjęciach nadszedł czas pożegnać się z naszą szafą. Na drodze stanął nam most, pod którym nie dało się przepłynąć. Można by próbować szafę przenieść na drugą stronę, lecz tam kolejne miejsce, w którym moglibyśmy zakończyć żeglugę byłoby zbyt daleko.
Przenieśliśmy się do naszych czterech kółek.
Nawet ośmiu.
Zapewniliśmy dach nad głową.
Pojechaliśmy.
Stwierdziliśmy, że południe, to doskonała pora na śniadanie. Mieliśmy przed sobą perspektywę spania w łóżku i rychłego wykąpania się! Cóż za odmiana. Do zjedzenia śniadania posłużyliśmy się… obrusem.
Zdjęcie specjalnie dla naszych kobiet, by nie martwiły się za bardzo. My sobie radę damy! I nie do końca zdziczeliśmy jednak :-)
W tym miejscu chcielibyśmy im podziękować, że obdarzyły nas zaufaniem i pozwoliły nam na tę troszkę szaloną wyprawę :-)
Co czuje człowiek, który po kilku dniach niemycia się, właśnie się wykąpał?
Radość i ulgę. Używanie mydła, ciepłej wody, sedesu i umywalki – takie zwykłe rzeczy, a tyle radości… Sebastian na widok lustra, aż podskoczył z zachwytu… pewnie będzie się golił! :)
I znów na zdjęcia.
Tym razem szukamy łosia. Cały wieczór jeździmy. Widzimy kilka sztuk, ale tym razem gady nie chcą z nami współpracować.
Są nieufne, uciekają… może nie podoba im się zapach mydła?
Wracamy bez zdjęć… Tylko Bronkowi udało się z bliska zrobić łosia. W dodatku w czapce…
Jedziemy na Długą Lukę. Tam robimy ostatnie dziś zdjęcie.
Obiecałem wyjaśnić o co chodziło z tym powiedzeniem: nie ma w życiu nic za darmo.
Padło w czasie, kiedy próbowaliśmy wynegocjować tańszy nocleg u naszego poprzedniego gospodarza. Konkretny człowiek o wyglądzie Rumcajsa. Kto by się spodziewał, że będzie miał rację. Rozliczył nas uczciwie, ściśle według umowy. Nie dostaliśmy nic za darmo. On od nas też nie… Takie jest życie ;)
Generalnie wystawiamy mu ocenę pozytywną. Same konkrety, uczciwość, jasne warunki znane z góry, rozliczenia precyzyjne.
Nasz nowy gospodarz.
Inny troszkę świat.
Pani częstuje nas ciastkami i własnych chlebem. W sumie nie wiemy nawet ile zapłacimy za nocleg. Dostajemy własny pokój. Z pięknym gankiem zupełnie gratis. Niestety nie ma pająków. Na szczęście kilka mamy jeszcze w plecakach pomiędzy ubraniami :)
Prawdę mówiąc jesteśmy dziś wykończeni...
Idzemy szybciej spać... by znów przywitać następny dzień o wschodzie Słońca.
Dobranoc Kochani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz